wtorek, 31 grudnia 2013

.preparation.

     Dzisiaj znowu się nie uczyłam - przygotowania do sylwestra zajęły mi calutki dzień. Fuck.
Bilans:
140 kcal - ziemniaki (patrz przygotowania - robiłam zapiekankę :( )
150 kcal - płatki owsiane
160 kcal - budyń czekoladowy
= 450 kcal

Jutro chyba nie będę zbytnio się ograniczać - po prostu dużo będę tańczyć, a pić, gdy impreza będzie się miała ku końcowi - taka już rola gospodyni. Trzymajcie kciuki, żeby mój domek nie spłonął ;p

poniedziałek, 30 grudnia 2013

.procrastination.

     A dzisiaj udawałam, że coś robię. Nienawidzę siebie za to. Że mam taki straszny problem z zabraniem się do roboty. Jutro wstanę wcześniej i pouczę się porządnie, bo inaczej po przerwie świątecznej nie przeżyję dwóch tygodni do ferii.
     Nie umiem odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie się podziała dawna, megapracowita, zawsze skupiona na celu, poukładana, tak dobrze znana wersja mnie. Ta, która jak mówiła "dam radę", to nie mogło być inaczej. Kochana, wróć do mnie.
     Zagoiły mi się dwie ranki na kostkach prawej dłoni. Większość z Was pewnie wie, jak się ich dorobiłam. Odrosły mi paznokcie. Jest lepiej w tym względzie.


Bilans:
150 kcal - budyń
185 kcal - płatki owsiane na sucho
= 335 kcal

Mogło być lepiej, ale głodówkę wolę zrobić jutro - bezpośrednio przed sylwestrem.

Waga: 55,2 kg

niedziela, 29 grudnia 2013

.overpowered.

The worst kind of loneliness in the world 
is isolation that comes from being misunderstood.
~Sherlock

     Były święta. Bez komentarza. Była też wigilia klasowa. Życzenia. Każdy się jakoś uzewnętrznia. Wbrew pozorom - choć mało lubiana, to jednak miła tradycja. Nie otrzymałam jakichś bardzo szczególnych życzeń. Dostania się na studia, udanego sylwestra... Kilka osób miło mnie zaskoczyło zaobserwowanym mimochodem szczególikiem, trafną oceną osobowości... 
Liczyłam w jakiś osobliwie idiotyczny sposób na życzenia od chłopaka (A), o którym Wam już pisałam - tego od studniówki. Padło oczywiście i żebyś sobie nóg nie połamała tańcząc ze mną poloneza (i rozwiązało kwestię zaproszenia - w sensie, o poloneza chodziło, nie o studniówkę) i w sumie... Jakoś nic więcej. Nie wiem, czy zrozumiecie o co mi chodzi. Po prostu rozumiem, widzę, jak szybko zbudowałam sobie masę śmiesznych wyobrażeń, jak łatwo napisałam setki nierealnych scenariuszy. Jestem w tym niekwestionowanym mistrzem, doświadczenie robi swoje. 
     Wróciłam do punktu wyjścia. Czuję się (znowu...) cholernie samotna. A przede wszystkim - czuję, że jest ze mną coś nie w porządku. Większość dziewczyn w moim wieku ma już jakieś "związkowe" doświadczenia, wzloty, upadki - c o k o l w i e k. Ja nie. I to rodzi we mnie niesamowity strach - że tak już zostanie lub że wiele lepiej nie będzie. Że na tym polu będę zawsze skazana na porażkę. 
     Czasem łapię się na tym, że kiedy mam gorsze dni próbuję jakoś to przewalczyć. Próbuję, robię sobie ładne zdjęcia. Patrzę w lustro i staram się wmówić sobie nie jest przecież tak źle. I nawet udaje mi się w to uwierzyć. Ale potem oglądam się na jakimś przypadkowym zdjęciu, nagranym dla zabawy filmie... I moja bańka pryska - bo tak, aż tak źle nie jest... W konkretnych ujęciach, przy poszczególnych wyrazach twarzy... Bo ogólnie, to tak - jest źle. A więc - czego oczekujesz, dziewczyno?
     

     Wracam na bloga. Jest mi jednak potrzebne to codzienne podsumowanie, aby zebrać się w sobie i ruszyć do przodu. W szkole nastał dla mnie bardzo, bardzo stresujący i ciężki okres, więc będę tu "na pół etatu" - bardziej dla siebie, niż jako wsparcie, nad czym ubolewam. Jednak jakieś pryncypia być muszą, a maturę trzeba zdać.
     Plan? Do sylwestra - dwa dni głodówki poświątecznej. Na sylwestrze - duuuużo Coli Zero udającej drinki, potem coś jako "podkład" - tak mniej więcej 300-600 kcal i białe wino w niewielkiej ilości - jako gospodarz muszę cały czas być w miarę trzeźwa. Potem, aż do studniówki - 400 kcal dziennie. I nie ma, że boli. Dla siebie muszę tego wieczoru wyglądać pięknie.
     Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli. 
...keep fingers crossed

niedziela, 15 grudnia 2013

.wonderful time of the year.

...w związku że to niejako mój pamiętnik, a chcę zachować ciągłość - kolejny wpis. Osobisty, więc w sumie głównie dla mnie, o diecie mało, czytać nie trzeba, nie?...

     Mówią, że święta to wyjątkowy czas w roku... Ja nie czuję ich ani trochę, a na stojące tu i ówdzie choinki reaguję wciąż małym zdziwieniem. Ale wiecie co? Może coś w tym jest.
     Moje życie mknie ostatnio jak podczas jakiejś szalonej przejażdżki na karuzeli, zmienne jak obrazek w kalejdoskopie, mieniąc się zmiennymi barwami najróżniejszych uczuć niczym kolorowe choinkowe światełka.

     Postanowiłam zorganizować dla mojej klasy sylwestrowy wypad w góry i imprezę. Pomysł nie był mój, ale brakowało miejsca, które zdecydowałam się zapewnić, wprawiając tym większość uczestników w niemałe zdziwienie (Ona? Jak to?; Ej, ale serio nie ma problemu? Nie będziemy Ci włazić na głowę?) i zyskując coś na kształt społecznego uznania. Powiedzmy, że zaczęto przypuszczać, iż jestem może nieco inna niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Mi w to graj - po cichu liczyłam na taki właśnie obrót spraw. Rozwój sytuacji przerósł jednak moje oczekiwania - 25 osób, z klasy i spoza niej będzie się u mnie bawić. Ludzie z różnych grupek, o megapozytywnym nastawieniu. Przeczuwam, że to może być naprawdę udany wieczór!

TVD :D
     W środę - moja osiemnastka. Grupa znajomych rodziców niezapowiedzianie zadzwoniła wieczorem do drzwi, witając mnie gromkim sto lat!, osiemnastoma świeczkami (z zaskoczenia zapomniałam nawet pomyśleć życzenie) i... tortem na twarzy. Śmieszne uczucie ;p A więc jestem już dorosła, choć wcale nie czuję, żeby jakoś zmieniało to moje życie.


     A w piątek... Jedna minuta, która sprawiła, że chodzę uśmiechnięta cały weekend. Wiecie może, jaki był mój stosunek do studniówki. Po co? - myślałam. Byłam przekonana, że ten wieczór tylko uwydatni moją brzydotę i niedoskonałości, ale przede wszystkim pokaże, jak cholernie samotna jestem. Chuda K będzie błyszczeć u boku J w pięknej sukience, a mi z tą figurą w niczym nie będzie ładnie, poza tym będę snuć się między ludźmi udając, jak to dobrze się bawię. Kiedy kuzynka mówiła, że studniówka to jednak wyjątkowy wieczór, który się pamięta, myślałam sobie posępne no świetnie.
     Przerażał mnie fakt, że czeka mnie bezsensowne dopraszanie się znajomych z innych klas, żeby zatańczyli ze mną poloneza - na 7 chłopców w klasie przypada 27 dziewczyn. Myślałam sobie - a nuż na WFie podczas pierwszych prób jakimś cudownym trafem nauczycielka każe mi tańczyć z kimś z klasy... Głos rozsądku mówił jednak z sensem, że jest masę dziewczyn ładniejszych niż ja, bardziej nadających się niż ja, tak więc nie warto mieć nadziei.


No i w piątek, kiedy zaaferowana zbieraniem składek na wspomnianego sylwestra szukałam długopisu, aby uzupełnić listę, podszedł do mnie kolega. Nadmienię - kolega, na którego zwróciłam uwagę już w 1. klasie. Taki, który także wydaje mi się być kimś więcej, niż mówią pozory (zawsze brakowało mi odwagi, żeby zagadać i to sprawdzić).
     Zaczął mówić coś o ajfonie, który dostałam na osiemnastkę (jest jakimś Apple-maniakiem, wszystkie przerwy spędza na graniu na własnym) - na zasadzie o, widzę że ty też masz iPhona, tak jak ja... Do dzisiaj nie wiem, co chciał dokładnie przekazać, ale wyglądało to po prostu na mało zręczny sposób zagadywania (jakbym siebie widziała ;p).


     "Emm, wiesz, nie poszłabyś ze mną na studniówkę?". Byłam w niemałym szoku. Odpowiedziałam coś mało składnie, uśmiechając się jak idiotka. Teraz trochę żałuję, że wokół było tyle osób, bo w innych okolicznościach mogłabym powiedzieć coś bardziej osobistego, no ale cóż. Darowanemu koniowi...
      Nie mogę się nacieszyć, że zostałam zaproszona, a więc niejako wybrana, w dodatku przez tę osobę. Powstrzymuję się wszystkimi siłami przed myśleniem o tym w szerszym kontekście (tym bardziej, że nie wykluczam tu wpływu J, o czym dowiem się jutro). Nie wiem poza tym, jak to odczytywać - w sensie zatańczysz ze mną poloneza czy pójdziesz ze mną na studniówkę, bo to jednak spora różnica. Wyjdzie albo na próbach, albo na sylwestrze.
     J a . Z a p r o s z o n a . P r z e z  t ą  o s o b ę . Teraz - kiedy ani trochę nie schudłam, kiedy chodziłam cały czas niewyspana, z nieograniętymi włosami i ubraniem... Nie wiem, ile razy będę to sobie musiała powtórzyć, żeby w końcu dotarła do mnie ta prosta prawda.
      Taka prosta rzecz. A, cholera, jestem taka szczęśliwa.


      Wyjątkowości piątku dopełniła moja prawdziwa przyjaciółka, która obecnie studiuje w Krakowie. Przyjechała z przepięknym bukietem 18 róż, żeby złożyć mi życzenia. Wpadła na 15 minut, po czym przegadałyśmy 4 godziny, nadrabiając najrozmaitsze zaległości. Mam ogromne szczęście, że mogę w każdej chwili zadzwonić do takiej mądrej "życiowo" osoby i pogadać. To właśnie ta podstawowa i diametralna różnica - w ilości uwagi i czasu, a raczej, w stosunku tego, co kto może poświęcić, a co faktycznie poświęca drugiej osobie - między K a A pozwoliła mi odróżnić oryginał od falsyfikatu.
     Bo, musice wiedzieć, moja toksyczna znajomość z K ma się nareszcie ku końcowi. Kamień z serca. A ja sobie przecież poradzę. I tak teraz nie mam nic z tej znajomości - tylko minuty straconego czasu, niepotrzebne nerwy...



Może faktycznie zaczęła działać magia świąt?

Od jutra się ogarniam. Do studniówki pozostało 9 tygodni. Jeśli zepnę tyłek, mogę ważyć w ten wyjątkowy wieczór 46 kg. Dam radę. Nie chcę zawieść siebie... I...