poniedziałek, 20 października 2014

...alea iacta est...

     Wracam do Was już jako studentka. Rozpoczęła się moja wielka przygoda, moja podróż w to, co nieznane, nieokiełznane, przerażające. Życie.
     Nagle ja - przywiązana do rodziny i nieśmiała musiałam wyjechać i zamieszkać sama w obcym mieście. Niby nic takiego - gotowanie mi nieobce, pranie już opanowałam (;p), sprzątanie to żaden problem. Wyjazd na miesiąc do Paryża z chłopakiem też nie był (emocjonalnym) problemem...
     Ale pomimo wszystkich tych faktów - czuję się dziwnie, inaczej. Na widok opuszczanego, pustego już pokoju łezka kręciła mi się w oku. Po zamknięciu drzwi nowego, wrocławskiego mieszkania za rodzicami po prostu się poryczałam. Kilka dni snułam się wśród obcych pomieszczeń. Oswajanie przestrzeni w pojedynkę nie jest łatwe.
     Później na szczęście przyjechał mój chłopak z kolegą z klasy, który też tu z nami studiuje. Mieszkali u mnie chwilę, gdyż ich mieszkanie ciągle było w remoncie. Krzyczałam, miałam pretensje - a to gary nie umyte, a to na blacie plamy z kawy. Myślę jednak, że rozpoczęcie studiów razem dużo nam ułatwiło jeśli chodzi o aklimatyzację, a mi zdjęło z barków część nowopoznanego ciężaru zupełnej samodzielności.
     Przedwczoraj jednak chłopcy pozbierali wszystkie swoje rzeczy, a mieszkanie znowu opustoszało, wróciło drażniące poczucie samotności. Może uda mi się w nim rozsmakować lub chociaż jakoś je docenić, na razie jednak staram się wypełniać pustkę muzyką, internetem, ciepłą herbatą i godzinnymi telefonami do mamy.

Nigdy nie mówiłam, że zdążyłam dorosnąć emocjonalnie.

     W trakcie tych dwóch tygodni stresującego życia wyszły ze mnie wszystkie moje najgorsze cechy. Wspominając, jak czasami traktowałam A. jest mi wstyd. Muszę się poprawić, chociaż nie przychodzi mi to łatwo. Oj, cholera ze mnie z charakteru i to straszna. Jestem w stanie zmieniać humor w ciągu kilku minut, a wpływać może na mnie zdecydowanie wszystko - pogoda, niewyspanie, małe irytujące rzeczy, strach, chęć bycia najlepszą... Charakter mam niestabilny i nad tym będę pracować.


Na studiach jakoś to idzie. Anatomia aż taka straszna nie jest, choć zaraz siadam do powtórek, bo w czwartek zostanę przepytana ze szkieletu (poza czaszką). Histologii już nie lubię i kropka. Reszta opowieści jak to mi na studiach pewnie wyjdzie w dalszych wpisach.

Oczywiście - wracam z zamiarem schudnięcia. Zażeranie stresu i samotności poskutkowało przeszło 61 kg na wadze. Praktycznie nie mieszczę się w żadne swoje ciuchy. Jestem załamana.
Jaki mam plan?
700 kcal dziennie, w weekendy 1000 kcal.
Po osiągnięciu 53kg - 800 kcal dziennie, 1000 kcal w weekendy.
Po osiągnięciu 48 kg - 900 kcal dziennie, 1100 kcal w weekendy.
Po osiągnięciu 43 kg - 1000 kcal dziennie, 1200 kcal w weekendy.
-> 41 kg i stabilizacja
Do 3 dni przed kołami - 1000 kcal/dzień.
10 dni przed egzaminem - 1200 kcal/dzień.
Życzcie mi szczęścia, bo łączenie diety z kuciem to niełatwe zadanie.

poniedziałek, 8 września 2014

.004.005.006.007. podsumowanie 1. tygodnia

     Pozdrawiam Was właśnie z Wrocławia, gdzie siedzę już od 4 dni z A. Skręcamy meble w moim nowym pokoju, sprzątamy na błysk pokoje... Roboty jest dużo więcej niż myślałam, bo chcę, żeby wszystko było idealnie uporządkowane, a bałagan po remoncie był wyjątkowo duży.
     Internet mam taki sobie, a czasu nie mam prawie wcale, dlatego dopiero dziś 1 post za 4 dni, od czwartku do niedzieli.
     Jest ciężko, bo mamy tylko wodę z czajnika - nie ma jeszcze kuchenki mikrofalowej ani płyty indukcyjnej. Staram się nie odpuszczać, jednak momentami jest ciężko - nie ma to jak zazdrość w oczach, kiedy się patrzy na cudzego BigMac'a czy pizzę. ;p Czasami jednak jestem tak zajęta że zapominam o jedzeniu i nie jest tak źle.
     Kupiłam wagę do nowego mieszkania (heh, pewnie żadnej z Was to nie dziwi), więc wiem, jaki jest efekt moich tygodniowych starań. Odpakowałam ją dopiero wczoraj i bardzo podoba mi się pomysł ważenia się raz na jakiś czas - miałam okres, więc oszczędziłam sobie niepokoju nie wchodząc na wagę, teraz widzę większy spadek, a małe (~0,2kg) wahania wskazań wagi kiedy wejdzie się na nią w odstępie 10 min nie mają takiego znaczenia. :) Rozważę takie rozwiązanie w przyszłości.
     A. jest kochany i wyrozumiały, wspiera mnie we wszystkim, nie odciąga mnie od pomysłu odchudzania się jak wszyscy inni, bo widzi, że nie chcę, żeby tak zostało. Czuję się niemal jak księżniczka - zadbana, przytulana, kochana. :)



Bilanse i efekty:

Czwartek:
22 kcal - kawa przed wyjazdem z domu
12 kcal - guma do żucia x3
275 kcal - sos do spaghetti rozrobiony z wodą, aby stworzyć zupę (byłby bdb, gdyby nie takie słony)
= 319/600 kcal

Piątek:
178 kcal - owsianka (odkryłam świetne owsianki w małpce expres, mają sporo błonnika, skład jeszcze dokładniej porównam z tymi od fitelli)
216 kcal - makaron instant (a.k.a. mój okres i potrzeba niezdrowego jedzenia)
4 kcal - guma do żucia
= 398/600 kcal

Sobota:
188 kcal - owsianka
95 kcal - big milk nugat
130 kcal - duże cappuccino (mleko odtluszczone) z bezcukrowym syropem orzechowym
212 kcal - mars
67 kcal - 1 piegusek milka
195 kcal - owsianka
= 887/600 kcal

Niedziela:
198 kcal - owsianka
100 kcal - pizza
98 kcal - milky way
171 kcal - owsianka
212 kcal - mars
183 kcal - pół batonika toblerone i pół batonika danusia
= 962/600 kcal

Waga (pon rano): 57,4 kg (- 3,4 kg od zeszłego poniedziałku)

W tym tygodniu mój limit to już 700 kcal, jednak jak widać nawet mimo trochę wyższych bilansów chudnę. Mój metabolizm ma się na pewno dużo lepiej niż po poprzednim odchudzaniu, może dlatego jest mi łatwiej. Teraz nie będę liczyć też gum do żucia, za radą Em; bo jest to trochę bezsensowna upierdliwość, a i tak nie przeliczam wszystkiego aż tak dokładnie, żeby to miało znaczenie.

Lecę poczytać co u Was się działo w tym tygodniu i wracam do skręcania szafy. ;p


czwartek, 4 września 2014

.003.

     I znów - leniwy, wakacyjny dzień. Wybrałam nowe oprawki okularów (gdyż okazało się, że znowu zwiększyła się moja krecia wada do około -5,5 dioptrii, yay), zaliczyłam z A. kolejną rundkę po Ikei... Zaczynam przestawać pamiętać, co jeszcze mam do kupienia i spakowania.

Bilans:

97 kcal - kubek budyniu z dodatkiem błonnika
4 kcal - guma do żucia
130 kcal - venti cappuccino z bezcukrowym syropem orzechowym <3
140 kcal - małe lody w Ikei (liczę jak te z McDonald's)
182 kcal - serek wiejski
200 kcal - bułka
500 kcal - ciasto drożdżowe z kruszonką
= 1253/600 kcal

Waga: 58,7 kg

Słabo, ale nie mam zamiaru się poddawać. Zawsze to lepiej niż całodzienne objadanie się, jak do tej pory. Plus moje zapotrzebowanie to 1600 kcal, więc dalej jest mały minus. Zobaczymy, co będzie jutro na wadze.

środa, 3 września 2014

.002.

     Kolejny leniwy, wakacyjny dzień. Byłam z A. w Bielsku, żeby kupić 3-tomowy atlas do anatomii. 520 zł! Cała nasza "wyprawka" to około 30 kg papieru. Powoli zaczyna mnie przerażać to, jak wielka zmiana mnie czeka. Ciągły stres, ogrom nauki, nagle spadająca na głowę odpowiedzialność. Pocieszam się faktem, że nie tacy jak ja już te studia kończyli, więc też powinno mi się udać.
     Po powrocie wyczyściliśmy auto (właściwie A. to zrobił <3). W takich małych rzeczach widzę, jak bardzo zmieniło się moje życie - od polegania tylko na sobie, do polegania na sobie nawzajem. To jednak coś zupełnie innego niż relacje z najlepszą nawet przyjaciółką.
     Wieczorem odwiozłam rodziców na spotkanie z grupą znajomych, a że była tam moja koleżanka, zamiast wracać do domu - zostałam. Oparłam się wielu pysznościom na stole, ale niestety i tak zjadłam za dużo - nie mam zamiaru jednak zadręczać sie dodatkowymi kaloriami. Wychodzę z założenia, że mniej - więcej jedząc tyle, ile zakładam i nie poddając się schudnę tak czy siak. Najważniejsze: unikać napadów.
     Piliśmy w tym Bielsku kawę w coffee heaven. Już drugi raz w tej sieci miałam wrażenie graniczące z pewnością, że nalano mi mleka 3,2% zamiast zamówionego 0,5% (co przy tej kawie daje różnicę ok. 100 kcal). O ile wcześniej kawę zrobiono mi jeszcze raz, o tyle teraz baristka twierdziła, że mleko było właściwe. Nie miałam 100% pewności, bo na stanowisku pracowały 2 osoby podając sobie naczynia z kawą/spienionym mlekiem, więc nie dyskutowałam, ale w bilansie liczę jak mleko tłuste. I polecam zwracać na to uwagę, bo to nie pierwsza taka pomyłka.

Bilans:

4 kcal - guma do żucia
226 kcal - duże cappuccino na mleku 3,2% (CH) w tym 3 ich słodziki (ok. 10 kcal)
64 kcal - lód kaktus
162 kcal - serek wiejski
40 kcal - 4 kawałki brzoskwini
16 kcal - białko jaja
15 kcal - łyżeczka ketchupu
108 kcal - duża garść prażonek
67 kcal - ciastko milka piegusek
64 kcal - kromka chleba
= 766/600 kcal

Waga: 59,8 kg (-1 kg od wczoraj - wieeem, woda ;p)


wtorek, 2 września 2014

.001.

     Wrzesień. Nowy miesiąc. Na blogach wzmożony ruch, podsumowania, powroty. Także mój powrót.
     Witam Was ponownie już jako studentka UM Wrocław (1. lista moja ^^). Pochwalę się jeszcze, że dostałam się do Krakowa i każdego innego wybranego miejsca także z pierwszych list. Obecnie jestem na etapie meblowania nowego mieszkania i nastawiania się psychicznie na życie z dala od rodziny i ciężką pracę. Oprócz tego staram się wydajnie odpoczywać (;p) póki jeszcze mogę.
     Pozostaję w szczęśliwym i dość stabilnym związku, o którym wcześniej tu wspominałam. Akceptacji i słów wsparcia mi nie brakuje, jednak sama nie mogę zaakceptować swojego obecnego wyglądu. Przyjmowane tabletki hormonalne zrobiły swoje (a właściwie stworzyły podatny grunt dla wakacyjnego braku kontroli) i ważę teraz 60,8 kg. Jest źle. Nie mieszczę się w swoje największe spodnie, czuję się po prostu fatalnie.

     Plan jest prosty:
01.09 - 07.09 : 600 kcal
08.09 - 14.09 : 700 kcal
15.09 - 21.09 : 800 kcal
22.09 - 28.09 : 900 kcal
29.09 - do osiągnięcia określonej wagi : 1000 kcal

     Nie chcę katować się o każde potknięcie, gdyż wiem, że na studiach, przy własnym gotowaniu lub pozostawaniu na uczelni cały dzień może mi być ciężko, a najważniejsze to przecież zachować pełnię sprawności do nauki.
     Chcę osiągnąć wagę ok. 43 kg lub mniej, zależy od tego, jak będę wyglądać.

Bilans z dziś:

8 kcal - guma do żucia x2
64 kcal - lód kaktus
162 kcal - serek wiejski lekki
= 234/600 kcal

Dobry początek, tak sądzę.


poniedziałek, 30 czerwca 2014

...start all over...

Nie chcę niczym zos­tać. Mógłbym dla od­miany wreszcie kimś być. ~Erich Maria Remarque

     Sporo czasu minęło, odkąd ostatnio tu byłam. Wiele się wydarzyło, wiele się zmieniło. Pomimo tego, postanowiłam wrócić w to samo miejsce i dokończyć wreszcie to, co nieudolnie rozpoczęłam w wieku około czternastu lat i co ciągnie się za mną do teraz.
     Dla tych, którzy może trochę mnie pamiętają - co się u mnie działo, w kilku słowach.
W lutym odbyła się studniówka, o której tutaj pisałam. Wystąpiłam w pięknie uszytej sukience, wyglądając jak księżniczka, nawet pomimo niewypracowanej figury. Zatańczyłam z A. poloneza i całą studniówkę rozmawiałam, bawiłam się i byłam naprawdę szczęśliwa.
Miesiąc później przeżyłam pierwszy w swoim życiu pocałunek i, nie wierząc w to, co się dzieje, starałam się wytłumaczyć sobie, że oto niemożliwe jest możliwe, marzenia się spełniają, a ja jakimś nieokreślonym zbiegiem przeróżnych okoliczności znalazłam się w związku z tą konkretną osobą.
Ze zdziwieniem stwierdziłam także, że nie wygląda to u mnie jak w książkach i że ciężko mi powiedzieć, co czuję, bo wymyka się to ścisłym definicjom. Nie było fajerwerków ani motyli, ale był szacunek, zaufanie i ogromne zaciekawienie. Później dopiero uzmysłowiłam sobie, że może jednak miłość naprawdę jest wieloznaczna i każdy może według siebie znaleźć jej definicję.


W maju napisałam maturę, by już w czerwcu wyjechać z A. do Paryża na miesiąc. Ostatecznie wyszły dwa tygodnie we dwoje i trzeci jeszcze dodatkowo z kolegą. Mówili, że to są właśnie moje wakacje życia. Nigdy nie sądziłam, że tak intensywnie je wykorzystam.
     Otrzymałam wyniki matur. Kilka dni wcześniej ciężko było mi spać, bałam się i stresowałam. Jak się ostatecznie okazało, osiągnęłam bardzo wysoki (najwyższy w klasie) wynik i mogę być spokojna o miejsce na medycynie: 93% z biologii, 97% z chemii i 90% z matmy (co osobiście trochę mnie boli, ale wszystkiego mieć nie można) gwarantują mi w zasadzie miejsce na jednej z pierwszych list na dowolnie wybranej uczelni. Czuję, że trzyletnie wysiłki miały sens i zostałam za nie należycie nagrodzona. A. ma sumarycznie 10 pktów procentowych mniej niż ja, jednak liczymy, że uda nam się dostać do wymarzonego Wrocławia lub w najgorszym wypadku do Poznania (ten ostatni z naszymi wynikami, można powiedzieć, mamy w kieszeni). Już dawno nie byłam tak dumna.
     Niestety, moja waga wzrosła - zajadany stres dał mi się we znaki. I choć ciągle słyszę, że jestem piękna taka, jaka jestem, daje mi to kopa, aby w końcu na dobre coś zmienić. Wreszcie - nie z nienawiści, ale z chęci zrobienia czegoś pozytywnego dla siebie i kogoś.


Taka zmiana myślenia powinna zapobiec destukcyjnym działaniom, dając nadzieję na stabilny, długotrwały efekt.
     Do dzieła. Mój plan to 600 kalorii z założeniem, że mogę sobie pozwolić na nieoczekiwane bardziej kaloryczne jedzenie np jeśli zrobi je dla nas mama A. - z umiarem oczywiście. Do tego codziennie ćwiczenia Mel B (przynajmniej 2 zestawy) i ewentualnie rower.
Zaczynam z 58,3 kg. Mój cel to ok. 40 kg.


niedziela, 26 stycznia 2014

.zapierdol.studniówka.matura.plany.

     Właśnie wróciłam z tygodniowego opierdalania się na nartach. Świetnie. Tyle czasu zmarnowałam i tyle mam do zrobienia, że aż boję się włożyć w to ręce.
     Ważę chyba najwięcej od kilku miesięcy, a studniówka już za 3 tygodnie. 200 kcal dziennie nie załatwia sprawy, ale powinno trochę poprawić sytuację.
     Tak więc przez następne 19 dni będę tu pisać co i jak u mnie. Na razie maksymalizuję siły i kompensuję czas, by zdążyć nadrobić stracony pod względem nauki tydzień. Będzie bardzo ciężko. Mam nadzieję dać radę...